Czarny pocałunek, czyli fantazja po długiej nieobecności.
tekst: Magdalena Boffito

Hymn do Piękna

Czy jesteś, Piękno, z nieba czy też z piekła rodem?
W twym spoj­rzeniu aniel­skim i szatań­skim płynie
Cnota mącona zbrod­nią, prze­syt truty głodem,
Możesz przej­rzeć się w sobie jak pragnienie w winie.
W twych oczach jutrz­nie wstają, zapadają zorze,
Zapach świeżo­ści ronisz jak po burzy kwiecie,
Przez filtr całun­ków z ust swych podob­nych amforze
Sączysz słabość w herosa a zuchwałość w dziecię.
Idziesz po trupach drwiąc z ich darem­nych żywotów.
Gnój nie jest twym diamen­tem naj­skrom­niej bajecz­nym,
Mord, ulubieniec twoich naj­droż­szych klej­notów
Na brzuchu wzdętym pychą drga w tran­sie tanecz­nym.
Czy jesteś blaskiem gwiazdy, czy prochem ciem­no­ści?
Jak wierny pies za tobą idzie prze­znaczenie.
Rządzisz, za nic nie biorąc odpowiedzial­no­ści
I jak popadło siejesz radość i cier­pienie. (…)1

Ch. Baudelaire, Kwiaty zła

Czarny pocałunek, czyli fan­tazja po długiej nieobec­no­ści. Litografie Władysława Winieckiego.

Mówiąc o litografii nie spo­sób nie przy­wołać idei kamienia – kamienna matryca to pod­stawa litograficz­nego uniwer­sum. I choć myślenie o kamieniu wywołuje skojarzenia: ciężki, wil­gotny, obojętny, nie­ruchomy, głuchy, zimny jak kamień, kamienna twarz, kamienny sen, to paradok­sal­nie litografia nie ma nic wspól­nego ze statycznością.

Kiedy myślę o twór­czo­ści Władysława Winiec­kiego, niejako automatycz­nie, przy­chodzą mi na myśl inne kolokacje: uprawiać litografię, odczuwać smutek i melan­cholię. I trochę na prze­kór chciałoby się choć na chwilę wyjść poza utarte schematy i zamienić kolej­ność – jeśli język jest sys­temem opar­tym na umowie określanej przez spo­łeczną kon­wen­cję, dlaczego nie moglibyśmy powiedzieć: uprawiał smutek i melan­cholię, odczuwał litografię. Czy w pewien prze­wrotny spo­sób te określenia nie definiowałyby peł­niej jego osoby?

Władysław Winiecki ukoń­czył studia na Wydziale Malar­stwa war­szaw­skiej Akademii Sztuk Pięk­nych, ale dość szybko porzucił malar­stwo na rzecz grafiki. Kolorowych litografii w jego twór­czo­ści jest nie­wiele. Więk­szość prac graficz­nych została wykonana w tech­nice ossa sepii, w której rysunek jest opracowywany negatywowo poprzez wydobywanie par­tii jasnych z plamy czerni. Po odej­ściu od malar­stwa, to właśnie czerń i biel deter­minują działania twór­cze tego artysty. Kierunek jego poszukiwań, pier­wot­ność czerni w stosunku do światła, jest świadomym zabiegiem, wynikającym z usytuowania twórcy we współ­czesnym świecie i bez­pośred­nio wynika z prze­peł­niającego go poczucia nie­po­koju i dysonansu. To w metamor­fozach czasu prze­szłego należy szukać kluczy teraź­niej­szo­ści. Zatem Winiecki zapusz­cza się w czerń nocy, świadomie wybierając drogę, której kres nigdy nie jest definityw­nie określony, a sama podróż wydaje przy­sparzać mu tyleż cier­pienia, co rado­ści. Widać to zarówno wyborze tematyki, poetyki obrazowania, jak i w nie­śpiesz­nie opracowywanej matrycy – per­fek­cyj­nej linii, zróż­nicowanej i bogatej materii. Nie­wąt­pliwie jest w tych peregrynacjach roman­tykiem z krwi i kości a także spad­kobiercą sur­realistów – oddaje się swoim fascynacjom pozostając w ciągłym wychyleniu i roze­dr­ganiu, nie­ustan­nie oscylując pomiędzy światłem i ciem­no­ścią, pozwalając sobie na roz­regulowanie zmysłów i pobudzenie wyobraźni. Cechuje go wyjąt­kowa wraż­liwość, nie­zwykłe poczucie humoru, umiejęt­ność dostrzegania niuan­sów nie­zależ­nie od zmien­nego pola ostro­ści. Litografia w postaci, jaką uprawiał Władysław Winiecki, jest tech­niką czasochłonną, wymagającą precyzji, doskonałej znajomo­ści warsz­tatu graficz­nego – a przede wszyst­kim pogodzenia z przy­musową samot­no­ścią. Wykonanie rysunku, prze­prowadzenie kolej­nych etapów trawienia kamienia i przy­gotowania matrycy do druku – są to procesy roz­łożone w określonym czasie i nie można ich w żaden spo­sób zredukować ani przyspieszyć.

Czas jest kategorią nad­rzędną w litografii pozostając zarazem jej wrogiem i sprzymierzeń­cem – zostaje wchłonięty w obraz pod­czas alchemii kształ­towania matrycy. Zjawisko to jest charak­terystyczne dla klasycz­nej grafiki warsz­tatowej, w odróż­nieniu od tech­nik druku cyfrowego, gdzie pojęcie czasu jest niejako nieobecne w procesie przy­gotowywania grafiki. Praca cyfrowa naj­czę­ściej nie posiada swoich fizycz­nych ram określanych poprzez ruch materii i zmiany zachodzące pod­czas opracowywania matrycy – zatem nie da się zweryfikować i określić prze­działu czasowego, w jakim dane dzieło powstawało. Litografia jest tech­niką druku płaskiego, wszyst­kie zmiany odbywają się na powierzchni kamienia, ale też kamień musi zatrzymać w sobie znak przemian-​rysunek, po to, by w procesie odbijania oddać to, co wcześniej narysował i czym go napięt­nował artysta.

Jak pisze Fran­cis Ponge o litografii w swoim szkicu o Braque’u, w tech­nice tej nie chodzi o ranę, czy roz­dar­cie, ale o coś dużo głęb­szego, o coś, co sięga trzewi, sys­temu ner­wowego, sys­temu obiegowego, serca.2 Uprawiać litografię to znaczy trawić w sobie chłód i nosić ciężar kamienia, kochać miło­ścią trudną i wymagającą poświęcenia. Kamień litograficzny jest żywym tworem reagującym na dotknięcie, zagar­nia wszystko w głąb siebie – jego czuła powierzch­nia może zostać zatłusz­czona nawet tą odrobiną tłusz­czu jaka jest wydzielana poprzez pory naszej skóry. Reaguje na dotyk, przej­mując ciepło ludz­kiego ciała. Cały proces przy­gotowania matrycy i wykonania odbitki odbywa się na znacz­nie wyż­szym poziomie kom­plikacji, niż to, co skrótowo określa się mianem walki wody z tłuszczem.

Kamienia litograficz­nego się nie żłobi. Kamień ów wchłania w siebie i zatrzymuje po wielo­kroć w pamięci to, co nałożymy na jego powierzch­nię. Pod prasą zaś zwraca wszystko papierowi w swoistym, by tak rzec, pocałunku. (…) gest litografa jest dokład­nie gestem rysow­nika lub malarza (i nie da się go nazwać ina­czej jak pin­gere). Nie wnika on w żaden spo­sób w matrycę, i nie chodzi tu zresztą o matrycę, lecz o rodzaj twarzy (czoło, policzek, być może wargi) i zjawisko z gatunku naczyniowo-​ruchowych. Czy to nie cudowne, że pierw­szy rysunek, jaki wykonaliśmy na kamieniu, podobny jest do tego, jaki pozostawiliśmy na twarzy innej osoby za pomocą (upo­rczywego lub nawet nie) spoj­rzenia. Osoba ta zachowuje spoj­rzenie głęboko w pamięci, choć na powierzchni twarzy niczego prawie nie widać.”3

Świat litografii Winiec­kiego cechują nie­ustanne metamor­fozy, jest on naznaczony pięt­nem prze­mijania, walki, a jed­nocześnie pełno w nim zmysłowo­ści, biologizmu, erotyzmu. Spo­tkanie z pracami tego artysty to jak zaproszenie do gry, udział w spek­taklu, którego jesteśmy zarazem widzem i uczest­nikiem. Są tam dramaty i komedie, magiczne opowie­ści i bohaterowie wykraczający poza przy­pisane im ramy czasowe i obowiązujące kon­wen­cje. Świat ten wypeł­niają cudow­ność, strach, zgroza, tańce, żarty, sekrety i zabawy, często pobrzmiewa śmiech – lecz nie ma miej­sca na łzy.

Prze­ważająca więk­szość prac Winiec­kiego ma charak­ter szkatuł­kowy, wielowar­stwowy – można je czytać niczym wielowąt­kową opowieść. Litografie te odsłaniają przed nami cudowne uniwer­sum zapeł­nione postaciami bogów, królów, herosów i prze­dziw­nych form hybrydal­nych, świad­czących o zacieraniu granic pomiędzy tym, co ludz­kie, arcyludz­kie i zwierzęce.

Podążając tropem artysty możemy natknąć się na galerię praw­dziwych osobliwo­ści, figury majestatycz­nych monar­chów, towarzyszących im błaznów, czy tajem­niczych kobiet zastygłych w tanecz­nym pląsie. W świecie tym jest miej­sce zarówno dla Króla Ziarna jak i Gnoma, do nas należy, czy zaufamy wyznaniom Błazna, czy Proroka, i kto wie co odkryjemy po drugiej stronie, ciekawie spo­glądając przez dziurkę od klucza. Jak napisał Oscar Wilde: Wszelka sztuka jest zarazem powierzch­nią i sym­bolem. Kto sięga pod powierzch­nię, czyni to na własną odpowiedzialność.

Nie spo­sób zanurzyć się w galerię osobliwo­ści Winiec­kiego i kon­tem­plować zalud­niające ją postacie chłod­nym okiem badacza, lub trak­tować jako zbiór obiek­tów estetyzujących. Są to prze­dziwne wizje i twory nie­prze­cięt­nej wyobraźni, wyrastające na styku dwóch światów – pierw­szego – oswojonego, dość dobrze poznanego i zwymiarowanego, i tego drugiego – mrocz­nego, nie do końca zdefiniowanego, ulegającego nie­ustan­nym trans­gresjom. W świecie Winiec­kiego nic nie jest do końca tym, czym się nam wydaje. W tym prze­dziw­nym uniwer­sum materia pul­suje rodząc w eks­tazie i udręce formę, która prze­lewa się i faluje od napięcia. Czym jest litografia w wykonaniu Władysława Winiec­kiego? Czy jest prze­czuciem? Uśmiechem szaleńca pląsającego w tanecz­nym korowodzie? Noc­nym spacerem marzyciela cier­piącego na bez­sen­ność i odczuwającego potrzebę śnienia? A może jest owocem mrocz­nej miło­ści, czar­nym pocałun­kiem wyciśniętym na naszym policzku, niczym fan­tazja po długiej nieobec­no­ści, kiedy nie pamiętamy już detalów twarzy bliskiej nam osoby ale przy­wołujemy jej postać z otchłani pamięci.


1 Ch. Baudelaire, Kwiaty zła, Wrocław 1977, przełożył Zbigniew Bieńkowski, s. 17 – 18

2 Zob. Francis Ponge, Braque litograf, w: Dwa teksty o Braque'u, przełożył Jan Maria Kłoczowski, Literatura na Świecie Nr 9-10/2006, s. 290

3 tamże, s. 289